To ostatni wpis dotyczący wyspy Sentosa i jeden z ostatnich singapurskich postów. Zostały mi jeszcze dzielnice Chinatown i Little India. I dobrze, bo nie chcę kończyć opowieści o Mieście Lwa w złym tonie. A tak by musiało się stać, gdybym historię swojego zwiedzania Singapuru miała zakończyć na
Butterfly Park & Insect Kingdom
Motylarnia na wyspie Sentosa
Gdy na wyspę Sentosa wybierałam się sama, byłam nastawiona na dwie rzeczy – plaże i motyle. Plaże pomimo iż sztucznie stworzone i niezbyt rozległe były świetną odmianą po kilkudniowym zwiedzaniu miasta. Zrelaksowałam się i nacieszyłam oczy przyjemnymi widokami.
Dobrze, że relaks na plażach Sentosy zostawiłam sobie na koniec dnia, bo w przeciwnym wypadku zwiedzanie wyspy zostawiło by we mnie spory niesmak, a wszystko za sprawą motylarni.
Nigdy nie miałam okazji oglądać miejsca, gdzie wolno latające motyle w każdej chwili mogą usiąść na ramieniu. Wiedziałam, że gdy na Sentosę wrócę sama, to będzie pierwsze miejsce, które będę chciała odwiedzić.
Teraz już wiem, że nigdy nie należy czytać samych materiałów prasowych. Dobrze jest je podeprzeć opiniami znalezionymi w innych miejscach sieci. Gdybym sprawdziła opinie np. na TripAdvisor, może z odwiedzin w motylarni bym zrezygnowała. Może, bo przyznaję, że zawsze bardzo chciałam pospacerować wśród motyli, a dopiero Singapur dał mi taką szansę.
Kasia z bloga Sosnowa11 zwiedzała niedawno motylarnię w Wiedniu. Moja Siostra jest właśnie nad polskim morzem. Razem z rodziną wybrała się do motylarni „Pod latarnią morską” w Niechorzu. Jestem pewna, że oba miejsca są o bardziej atrakcyjne niż Butterfly Park & Insect Kingdom w Singapurze.
Upiornie i przygnębiająco
Butterfly Park & Insect Kingdom to bardzo mała przestrzeń, która prawdopodobnie od czasów swojego powstania nie była modernizowana. Nawet nie jestem pewna czy tam sprzątają. Sala z gablotami jest mało zajmująca i brzydko zorganizowana. Przestrzeń gdzie powinno latać 1500 motyli 50 gatunków, podzielona jest na dwie części.
W pierwszej znajdziecie rozsypujący się drewniany domek. Tukana w klatce. Kilka doniczek z kwiatkami i chyba ze dwa drzewka. Wybetonowana podłoga pokryta jest nieżyjącymi już motylami, a te które mają jeszcze siłę latać są bardzo pokiereszowane. To z pewnością wina odwiedzających. Widok jest przygnębiający, daleko mu do bajecznych obrazków widocznych na ulotkach.
Druga przestrzeń to zaimprowizowana na małej powierzchni dżungla. Tutaj za dodatkową opłatą można sobie cyknąć fotkę z papugą na ramieniu lub w towarzystwie jakiegoś jaszczura. W brudnej wodzie można próbować wypatrzyć żółwie. Po ścieżce spacerują ptaki. Wśród zakurzonych i obrośniętych pajęczyną roślin można próbować wypatrzyć motyle. Ja chyba nie zobaczyłam tam żadnego.
Singapurska motylarnia to dla mnie obraz nędzy i rozpaczy. Miejsce przygnębiające i smutne. Żaden widziany przeze mnie gatunek motyla jakoś specjalnie mnie nie zachwycił. I nie miał prawa. Nie w takich warunkach i nie przy takim stanie tych biednych owadów.
Nie polecam tego miejsca. Właściwie odradzam. Szkoda czasu i wydanych pieniędzy. A najgorszy jest fakt, że te obrazy pozostają w pamięci.
Ostatnio komentowane