Właściwie, to ten post mógłby mieć tytuł – lepiej późno niż wcale. Prawda jest jednak taka, że podłoga naszego tarasu, zawsze bardziej przeszkadzała innym. Mi znacznie mniej.
Gdy w maju 2013 roku pokazałam na blogu nasz taras, nikt nie mógł zepsuć mi radości z jego posiadania. Nigdy nie byłam typem działkowca, nie czułam „głodu ziemi”, ale przez pierwsze lata po wprowadzeniu się tutaj, wciągnęłam się w uprawę ogrodu w donicach. Kombinowałam i eksperymentowałam. Swoje próby pokazałam m.in. w tych postach.
Moje zmagania trwały kilka lat, ale w pewnym momencie całkowicie straciłam zapał. Uprawa ogrodu w donicach ma swoje zalety, ale także sporo wad. Rośliny uprawiane w donicach, są np. o wiele bardziej wrażliwe na warunki pogodowe, jakość i strukturę ziemi, a przesadzanie większych okazów bez uszkodzenia donic jest niemalże niemożliwe, nie mówiąc o ogromnym wysiłku fizycznym.
Gdy w 2018 roku przeprowadziliśmy się do USA, temat tarasu odpuściłam całkowicie. Wiedziałam, że muszę się spodziewać, że podczas naszej nieobecności taras może zmarnieć doszczętnie. I tak się stało. Nawet nie bardzo zdziwił mnie jego wygląd, gdy wróciłam do Szwajcarii w 2020 roku.
Z oczywistych względów, nie robiłam zdjęć tarasowi, ale gdy robiłam je w mieszkaniu, taras jako zamazane tło nie wyglądał aż tak źle jak w rzeczywistości. Poza tym nasza ulica obrośnięta była wtedy drzewami i ich korony zdobiły widok z naszych okien.
Wczesną wiosną 2021 roku większość drzew rosnących na wprost naszych okien, została wycięta. Wtedy zniszczony i nagi taras zaczął dominować w naszym krajobrazie i przytłaczać swoją brzydotą. Chciałam tylko jednego – zrobić porządek. Pozbyć się wszystkich roślin. Usunąć wszystkie rozpadające się donice. Umyć płyty, posadzić może ze dwa kwiatki i na tym koniec. Skończyło się na kilku sadzonkach lawendy.
Nie brałam pod uwagę poważniejszych prac, ale Mąż ponowił temat wymiany podłogi na tarasie. Przez lata, co jakiś czas o tym wspominał, ale zawsze uważałam, że to zbyt duże wyzwanie finansowe, a szare chodnikowe płyty naprawdę nie spędzały mi snu z powiek. Jednak w okolicach marca uległam. Zaczęliśmy szukać odpowiedniej firmy.
Na temat proponowanych rozwiązań, ustalania terminów, wycen i kosztorysów, spokojnie mógłby powstać osobny post. Gdyby dodać do tego przepychanki z ubezpieczycielem i firmą zarządzającą naszym osiedlem, pewnie trzy osobne wpisy by nie wystarczyły. Skracając temat. Ekipa remontowa miała wkroczyć w maju, a w czerwcu mieliśmy pić szampana na odnowionym tarasie.
Pogoda, zmiana koncepcji, zmiana ekip i… pogoda, skutecznie przesuwały termin rozpoczęcia prac. Ostatecznie dopiero 21 czerwca ruszyła tarasowa rewolucja.
O skali prac niech świadczy kilka liczb: kontener wywiezionych płyt betonowych ważył ponad 6 ton, a kontener ze żwirem ponad 11 ton! Osobno wywożone i ważone były puste donice, odpady zielone, czyli ziemia i rośliny oraz osobno odpady mieszane. Opróżnienie i uprzątnięcie powierzchni tarasu trwało 2,5 dnia. I wtedy się zaczęło…
Dopiero po tym, jak taras został całkowicie opróżniony, można było ocenić faktyczny stan podłoża. Wtedy okazało się, że potrzebny jest o wiele większy zakres prac. Równanie powierzchni, zabezpieczenie łączeń z oknami, położenie nowej papy. Nie mam zdjęć tego etapu prac, bo byliśmy wtedy w Polsce. Te prace trwały dwa dni.
Później rozpoczęło się układanie płyt tarasowych. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na metodę układania płyt na wspornikach.
Układanie pełnych płyt trwało 1,5 dnia. Jeden dzień zabrało układanie płyt, które trzeba było docinać. Pół dnia trwały prace wykończeniowe, które u nas obejmowały ułożenie metalowych listw, wysypanie żwirowego podłoża i kamieni ozdobnych oraz ustawienie kilku donic, które zdecydowaliśmy się zachować. W dzień odbioru (17 sierpnia) taras wyglądał tak jak pokazuje kolaż poniżej.
Jak widać, zrezygnowaliśmy z nowych nasadzeń. Chodzą mi po głowie trawy ozdobne, ale Mężowi trawy się nie podobają. Decyzję zostawiliśmy na wiosnę. Dwa klony, oliwka i iglak, to jedyne rośliny, które zachowaliśmy. Bardziej z sentymentu niż dla ich wyglądu.
Aby chociaż trochę ożywić przestrzeń, do małych donic, które także zachowaliśmy, kupiłam trawy ozdobne. Zachowaliśmy także wszystkie meble. Na tym zakończyliśmy tegoroczną tarasową rewolucję. Na wiosnę wrócimy do tematu obsadzenia dużych donic.
Prace, które miały potrwać około 10 dni (ostatecznie 7 dni), rozwlekły się na dwa miesiące. Taras nadal wymaga pracy i dopieszczenia. Myślę o wymianie stołu na trochę większy, zastanawiam się też nad zakupem drewnianego lub ratanowego leżaka. Ale to są drobne kroczki, które mogę stawiać powoli.
Największy i najpoważniejszy krok za nami. Oby tylko pogoda w przyszłym roku bardziej zachęcała do takich prac, bo ten sezon był jednym wielkim deszczem.
Ostatnio komentowane