Wczesny lot do Marrakeszu wymusił na nas pobudkę, grubo przed godziną czwartą rano, ale czego się nie robi dla poznania nowych miejsc, odpoczynku od codziennych obowiązków i… tańszych biletów.
Na marokańskiej ziemi stanęliśmy tuż po godzinie dziewiątej, natomiast do taksówki wsiedliśmy w okolicach godziny dziesiątej, powód – długotrwała procedura wjazdowa. Jeszcze na pokładzie samolotu otrzymaliśmy i wypełniliśmy formularze wjazdowe. Mieliśmy tylko bagaż podręczny, więc skierowaliśmy się prosto do odprawy. Kolejek było kilka, ale już sporej długości. Jak się okazało, powodem nie jest zawiłość procedur, raczej „spokój ducha urzędników”. Słuchawki w uszach, wychodzenie z boksów, odwiedziny u kolegi obok. „Pojawiam się i znikam”, a ty człowieku nie wiesz – stać w tej kolejce, czy ją zmienić.
W formularzu podajemy: imię, nazwisko, nazwisko panieńskie, datę oraz miejsce urodzenia, obywatelstwo, kraj zamieszkania, stanowisko pracy, dane paszportowe, skąd przylecieliśmy lub gdzie wylatujemy, adres w Maroku (wystarczy wpisać np. nazwę hotelu), charakter wizyty.
Po uzyskaniu pieczątki w paszporcie, udaliśmy się na poszukiwania taksówki. Nie ma się co martwić, nawet gdybyś nie chciał „taksówka” sama Cię znajdzie. Zgodnie z poradami zawartymi w przewodnikach oraz internetowych wpisach, kwotę za przejazd ustaliliśmy przed wejściem do pojazdu. Nasz Riad mieści się w centrum starego miasta – za przejazd zapłaciliśmy 50 dirham. Pieniądze wymieniliśmy na lotnisku (tylko małą kwotę). Podobno nam turystom lepiej opłaca się płacić w miejscowej walucie, ponieważ przelicznik stosowany przez Marokańczyków (mam na myśli sklepikarzy, restauracje czy nawet hotele) jest zazwyczaj wyższy od tego oficjalnego.*
Przejazd z lotniska do centrum Marrakeszu trwała około 15 minut. Na jednym z małych placów-rond, taksówkarz się zatrzymał i oznajmił koniec jazdy. Najpierw się zdziwiłam, później myślałam, że to przez stojące na drodze samochody. Zapomniałam, że medyna – stare miasto, zamknięte jest dla ruchu kołowego. Bez pytana, został nam przydzielony pan, który na wózek wrzucił walizki i zaczął nas prowadzić labiryntem wąskich uliczek.
Medyna (Medina)
Stare Miasto
W medynie mieści się ogrom hotelików – Riadów. Na jednej uliczce potrafi być ich kilka. Można wydrukować mapkę i próbować samemu dotrzeć do celu, ale polecam (za pierwszym razem) skorzystać z usług miejscowych tragarzy. Nie stracicie czasu ani nerwów – uliczki medyny to na pierwszy rzut oka istny labirynt!
Miejsce naszych noclegów to Riad Hôtel Marraplace. Pokoik z maksymalnie wykorzystaną powierzchnią (łóżko duże, ale stoi tuż za drzwiami wejściowymi – trzeba się wcisnąć do środka, ale może tylko my tak mamy???). Ciemnawy – marokańskie lampy są nastrojowe, ale do czytania czy pisania jest tu zdecydowanie zbyt ciemno. Łazienka i pokój utrzymane w miejscowym stylu, jest czysto (przynajmniej tak mi się wydaje przy tym słabym świetle). Młody chłopak, u którego się meldowaliśmy już na wstępie okazał się bardzo uprzejmy i pomocny.
Do placu Dżemaa el-Fna powinniśmy stąd dojść w 5 minut – dobrze, że mam nawigatora w osobie męża, bo pewnie sama bym nie trafiła. Zostawiamy bagaże i idziemy.
Plac Umarłych
Plac Dżemaa el-Fna
Jest rzeczywiście duży, chociaż w wyobraźni widziałam go jako jeszcze większy. Może liczba straganów przekłamuje mój odbiór. Są to głównie stanowiska z sokami oraz mnogość „prywatnej inicjatywy”. M.in. panie oferujące zdobienie henną, zaklinacze węży, właściciele małpek.
My wkraczamy na plac od wschodniej strony, w oddali, na przeciwległym krańcu widać Meczet Kutubija. Chwilę pokręciliśmy się w centrum placu, unikając nagabywaczy wszelakiej maści (nie są tak nachalni jak czytałam) i północno-wschodnim narożem wchodzimy w uliczki najsłynniejszego marokańskiego bazaru: Souq as-Smarrine.
Suki
Souq as-Smarrine
Jak już pisałam medyna zrobiła na mnie wrażenie labiryntu. Suki naprawdę nimi są! Już po krótkim spacerze, oszałamiająca liczba sklepików i towarów powoduje, że uliczki stają się do siebie podobne i łatwo o dezorientację. Ratunkiem staje się wtedy odnalezienie większej (szerszej) alejki, która wyprowadzi nas z kolorowego labiryntu, możemy być jednak zaskoczeni tym, gdzie to będzie.
Czytałam, że sklepikarze są bardzo nachalni – nie było tak źle. Spora część zupełnie się nami nie interesowała, większość zagaduje powitaniem lub zaproszeniem do oglądania towarów. Zazwyczaj wystarcza zwykłe „nie, dziękuję”, a w odpowiedzi usłyszymy przyjazne „może następnym razem”. Naprawdę nie było to aż tak bardzo uciążliwe. Dla mnie osobiście największą zmorą okazały się motory i motorynki. Nawet w najwęższą uliczkę wjeżdżają hałaśliwe i kopcące dwukołowce, a im młodszy kierowca, tym większy impet.
Suki tętnią życiem, zapachami, kolorami. Można tam znaleźć chyba wszystko. Od tradycyjnych marokańskich lamp i ceramiki, poprzez stroje, biżuterię, wyroby skórzane, dywany, a kończąc na piłkarskich koszulkach. Są tam liczne punkty usługowe, m.in. krawcy, szewcy, stolarze, fryzjerzy. Stragany z przyprawami, ziołami, owocami, warzywami, pieczywem, słodyczami. Punkty gastronomiczne – te bardziej swojskie, ale również bardziej nastawione na turystów. Naprawdę można wymieniać i wymieniać.
Obiad zjedliśmy w Le Bougainvillier, zachęceni oznaczeniem Tripadvisora. Uznaliśmy, że do pierwszego posiłku podejdziemy ostrożnie. Jedzenie było dobre, chociaż porcje nie zbyt duże. Główne dania, które wybraliśmy na ślepo (nie mamy pojęcia o marokańskiej kuchni) to: Chicken Tagine z cytryną i oliwkami oraz Chicken Pastilla.
Meczet Alego ibn Jusufa
Medresa (Madrasa) Albego ibn Jusufa
To najstarszy i jeden z największych meczetów w Marrakeszu. Świątynia nie jest dostępna dla innowierców. Zwiedziliśmy przyległą do meczetu medresę, czyli szkołę koraniczną, w której nauczano religii i jej zasad. Główny dziedziniec ozdobiony jest misternie rzeźbionymi dekoracjami z drewna, bogatą sztukaterią oraz mozaikami. Centralne miejsce zajmuje sadzawka ablucyjna. Na piętrze można obejrzeć izby dla studentów. Kompleks uznawany jest za arcydzieło architektury mauretańskiej.
Meczet Kutubijja
Meczet Księgarzy
Nazwa pochodzi od suku rękopisów, który niegdyś otaczał meczet. Do jego wnętrza nie muzułmanie nie mają wstępu – ta zasada, poza chyba dwoma wyjątkami, obowiązuje w całym kraju.
Wieża ma 70 metrów wysokości i jest punktem orientacyjnym miasta. To symbol Marrakeszu i całego Maroka. Minaret wzniesiony pod koniec XII wieku, stał się wzorcem dla kolejnych budowli, wznoszonych na terenie całego kraju. Posłużył także za wzór wieży Giralda w Sewilli oraz Wieży Hasana w Rabacie.
Przed powrotem do hotelu, na pasażu przyległym do Placu – Passage Prince Moulay Rachid, wykupiliśmy wycieczkę do Warzazat (Ouarzazate). Cena wyjściowa 350 MAD, bez przepychanek stanęło na 220 MAD za osobę.
Jeszcze będąc w domu, chciałam wykupić objazdy korzystając z usług serwisu Stacja Marrakesz, ale Pani Magdalena nie była w tym czasie dostępna (bardzo miły kontakt). Jak się później okazało my również mogliśmy planować wycieczki z dnia na dzień, ale o tym przy innej okazji.
Juto będziemy podziwiać Atlas Wysoki oraz ksary.
*Gdy płaciliśmy za pobyt (kartą), kwota została nam przeliczona na euro, po kursie mniej korzystnym niż kantorowy.
Ostatnio komentowane