Sobotnią listę zwiedzania Paryża otwierała dzielnica Montmartre. Kapryśna pogoda była na tyle łaskawa, że wspinając się stromymi schodami ku Bazylice Sacre-Coeur, pierwsze jej zarysy oglądaliśmy jeszcze na tle pięknego, błękitnego nieba. Z upływem godzin, niebo stawało się coraz bardziej szare, by wreszcie zadowolić meteorologów, którzy zapowiadali deszcze.
I tak mieliśmy dużo szczęścia, gdyż nawet raz nie otworzyliśmy parasoli. Największa ulewa dopadła miasto, gdy z chłopcami zwiedzaliśmy Muzeum Grevin. Jednak nasze dzieci były już na tyle zmęczone, a pogoda tak nieobliczalna, iż musieliśmy zrezygnować z planów zwiedzania Dzielnicy Łacińskiej. Mam nadzieję, że następne odwiedziny w Paryżu nastąpią szybciej i nie upłynie kolejnych 11 lat.
Dwudniowy bilet na czerwony autobus Big Bus okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzięki niemu, pomimo brzydkiej pogody, mogliśmy jeszcze raz obejrzeć Paryż – nikt z nas nie odczuwał przesytu. Nawet chłopcy byli zadowoleni.
Igorek jako jedyny wysłuchał (po niemiecku) wszystkich nagrań o mijanych obiektach i z entuzjazmem próbował mi przekazać zdobytą wiedzę. 🙂 Bartuś dzielnie towarzyszył Tacie na górnym pokładzie autobusu. Doprawdy nie wiem, jak mogli tam tyle czasu wysiedzieć.
Objazd Paryża zakończyliśmy przy Trocadero, gdzie zajadając słodkie naleśniki podziwialiśmy zasnutą chmurami sylwetkę Wieży Eiffla.
Bazylika Sacre-Coeur
Bazylikę Najświętszego Serca wzniesiono na szczycie wzgórza Montmartre. W ten sposób dwaj przemysłowcy podziękowali za to, że Paryż nie uległ zniszczeniom podczas trwania wojny francusko-pruskiej. Prace trwały od 1876 do 1914 roku. Biała bazylika (materiał elewacji to trawertyn, zwany białym marmurem) zbudowana została w stylu romańsko-bizantyjskim, jej wnętrze zdobią m.in. piękne mozaiki.
Wstęp do środka jest bezpłatny, pomimo tłumów nie czekaliśmy długo. W środku nie można robić zdjęć. Uszanowaliśmy to, ale dla oddania aury tego miejsca zamieszczam cztery zdjęcia znalezione w Internecie (pozostałe będą już tylko nasze).
Montmartre
Dzielnica artystów. Przyciąga nie tylko Bazyliką, ale również sławą dawnej dzielnicy rozpusty – zaskakujące połączenie. Była mekką artystów oraz nocnego życia. To tutaj królowały kabarety, rewie, domy publiczne i inne zakazane atrakcje. Nadal panuje tu odmienna atmosfera, bardziej przypominająca małe miasteczko. Uliczki pełne sklepików, restauracji, artyści, malarze, portreciarze. Jest gwarno, kolorowo, wręcz tłoczno. Spacer zakończyliśmy na Placu Pigalle, gdzie wsiadaliśmy w metro.
Opera Garnier
Dla mnie, chyba największa niespodzianka tego wyjazdu. 11 lat temu nie zwiedzaliśmy gmachu Opery. Przed wyjazdem trafiłam na zdjęcia wnętrz i na miejscu uparłam się na wejście. Warto było!
Foyer opery jest naprawdę imponujące. Klatka schodowa z marmurowymi schodami, aksamit siedzisk, złoto balustrad oraz zakamarki lóż. Słyszałam szelest krynolin i trzepot wachlarzy…
Uwielbiam miejsca, które przenoszą w czasie, w inny wymiar, tam udało mi się to poczuć. Uczciwie przyznaję – tłumów nie było… i dobrze.
Jedyne co mnie poraziło i zupełnie nie pasowało do całości to malowidło Marca Chagalla. Inauguracja Opery odbyła się w 1875 roku. Obrazy zdobiące olbrzymi plafon sali widowiskowej powstały w 1964 roku. Nie rozumiem kontrastu jaki tworzą z pozostałym klimatem i wystrojem Opery. Nie chodzi mi nawet o malowidło jako takie, ale o jego odbiór w tym konkretnym otoczeniu.
Za wstęp płacą dorośli, bilet kupowaliśmy w automacie, po przejściu kontroli podczas której sprawdzane były torby.
Muzeum Grevin
To miała być atrakcja dla chłopców. Uznaliśmy, że pójdziemy gdzieś, tylko ze względu na nich. Wiadomo było, że na Disneyland nie będzie czasu. My bawiliśmy się średnio, chociaż i tak mieliśmy większe szanse kogokolwiek tam rozpoznać. Chłopcy skwitowali wizytę słowem „fajnie”, ale jestem pewna, że jazdy metrem to nie przebiło. 😉
Słaba organizacja, dziwny pokaz na wstępie, który przy dzisiejszych możliwościach, naprawdę robi marne wrażenie. Figury średnio podobne do pierwowzorów, ale przede wszystkim zbyt mało „świeżych” gwiazd dużego formatu.
Bartuś planował zdjęcie z Messim – nie było. Mógł się pocieszyć jedynie Michaelem Jacksonem, gdyż Pele nie robi na nim specjalnego wrażenia. Igorek najbardziej ucieszył się z Einsteina. Papieża Jana Pawła II, w ogóle nie poznali. Lady Gaga, nie należy do kręgu ich muzycznych zainteresowań. Jeszcze Putin (okropny) i Obama (jak Ken, ten od Barbi) wzbudzili jako takie zainteresowanie. Sceny z historii Francji także średnio ich interesowały. Poza tym tłum był zbyt duży, aby na spokojnie coś im tłumaczyć i opowiadać.
Mimo wszystko nie żałuję. Zdobyli kolejne doświadczenie, dotknęli czegoś nowego, wiedzą jak wygląda figura woskowa.
Ze względu na chłopców brałam pod uwagę wizytę w Centrum Pompidou oraz paryskim muzeum techniki (Cite des Sciences). Jednak bardzo chcieliśmy zobaczyć Luwr, a piątek, ze swoimi dłuższymi godzinami otwarcia, dawał ku temu dobrą okazję. W październiku byliśmy w warszawskim CNK. Bartuś na początku tego roku był w Winterthur, w tamtejszej Technoramie. Kilka razy odwiedzaliśmy Kindercity pod Zurychem, dlatego ostatecznie postawiliśmy na coś zupełnie innego – padło na Muzeum Figur Woskowych.
Gdy wyszliśmy z Muzeum Grevin, okazało się, że przez miasto musiała przejść potężna ulewa i mogła powtórzyć się w każdej chwili. Zjedliśmy późny obiad na Boulevard des Italiens i wróciliśmy na Plac Opery, gdzie wsiedliśmy w Big Bus i z czerwonego autobusu podziwialiśmy Paryż.
Jazda trwała dosyć długo bo na przystanek obraliśmy Trocadero, uznając że ostatni rzut oka na Wieżę Eiffla, będzie najlepszym zakończeniem naszego dwudniowego pobytu w Paryżu.
Ze stacji metra Trocadero do stacji w pobliżu hotelu przejechaliśmy ponad dwadzieścia przystanków. Igorek był zachwycony. Jego uwielbienie dla jazdy metrem udzieliło się nawet starszemu bratu, który bacznie nadzorował, czy Mały prawidłowo odlicza ilość przystanków i nie gubi się w gąszczu nazw. Nic tak przecież nie uszczęśliwia, jak możliwość udowodnienia „to ja miałem rację”.
Nie było pośpieszania, zwiedzaliśmy Paryż spacerowym tempem. Jedliśmy kiedy mieliśmy na to ochotę. Chłopcy odstali z nami we wszystkich kolejkach, bez najmniejszego marudzenia. My próbowaliśmy się dobrze bawić w Muzeum Grevin, a chłopcy w Operze. Myślę, że stosunek spacerów do ilości przejazdów był również zadowalający i ze względu na pogodę, ale również biorąc pod uwagę wygodę i możliwości dzieci.
Wydaje mi się, że poszło nam naprawdę dobrze.
Ostatnio komentowane