Przyjazd do Acapulco zakończył intensywny tydzień ze zwiedzaniem, rozpoczął bardziej leniwą część naszej podróży poślubnej. Na plaży owszem byliśmy, ale tak plackiem przeleżeć cały pobyt, to nie w naszym stylu.
Byliśmy na spacerze w Acapulco, podziwialiśmy zachód słońca podczas rejsu po zatoce i oglądaliśmy skoki z klifu La Quebrada. Pływaliśmy łodzią po Lagunie de Coyuca, a w Pie de la Custa omal nie straciłam życia. Tak, to był pobyt pełen wrażeń.
Acapulco
Dwanaście lat temu, wjazd do Acapulco i widok wysokich hoteli w takim nagromadzeniu, zrobił na mnie duże wrażenie. Uległam magii palm i masie kelnerów w czarnych muszkach. Mieszkaliśmy na piętrze o wysokim numerze, a do dyspozycji mieliśmy apartament, którego powierzchni nie wykorzystaliśmy chyba nawet w połowie.
To nic, że kanapy pamiętały czasy Elizabeth Taylor, a podłogę w holu wydeptywał John Wayne. Gdzieś tam, z tyłu głowy czułam się prawie jak gwiazda filmowa. Jeżeli nie za sprawą hotelu, to z całą pewnością za sprawą Mojego Męża – wtedy świeżo przecież poślubionego.?
Acapulco jako miasto nie pozostawiło w mojej pamięci trwałych śladów. Pamiętam promenadę, sklepy, restauracje i kluby. Typowe miejsce do rozrywki i szybkiego odchudzania portfela, ale właśnie po to takie miasta powstają. Kto ma ochotę korzysta, chętnych nie brakuje. My byliśmy w bardziej romantycznym niż rozrywkowym nastroju.
Zatoka Acapulco
La Quebrada
Wybraliśmy się m.in. na rejs po Zatoce Acapulco, przyjemnie, romantycznie, piękny zachód słońca. Nie będę Wam jednak wmawiać, że poziom adrenaliny jakoś niesamowicie się podnosi. Podróż poślubna rządzi się swoimi prawami i zachody słońca były obowiązkowe – przynajmniej kilka.
Za to adrenalinę powinien podnieść pokaz skoków z Klifu La Quebrada. Podobno to najsłynniejsza i najbardziej widowiskowa atrakcja Acapulco. Śniadzi, smukli młodzieńcy wdrapują się na 38-metrowy klif, po czym rzucają się w płytką wodę u stóp skały. Nie przeczę, potrzeba do tego odwagi. Podobno głębokość tamtego miejsca to 3 – 4 metry, istnieje groźba rozbicia się o ostre skały, dlatego skoczkowie czekają na moment wysokiej fali.
Z miejsca, w którym staliśmy nie wyglądało to aż tak groźnie, chociaż nie przeczę, że efektownie. Wszystko jest jednak bardzo teatralne, głośne, panuje klimat jarmarczny. Dla nich to praca (pokazy odbywają się kilka razy w ciągu dnia), taki cyrk w pięknych okolicznościach przyrody z meksykańskim kolorytem. Nie wiem czy bardziej się bałam, czy było mi ich żal – w końcu to ciężkie i niebezpieczne zajęcie.
Zdjęć niestety nie mam. Gdy posiądę tajemną wiedzę techniczną, jak przenieść film ze starej kamery na bardziej nowoczesny nośnik, będę mogła zamieścić scenkę uwiecznioną przez Mojego Męża.
Pie de la Cuesta
Chcecie adrenaliny? Zapraszam na piękną, szeroką plażę otoczoną palmami, oddaloną od Acapulco 30 minut jazdy samochodem. Pie de la Cuesta to miasteczko oblewane słonymi wodami oceanu z jednej strony, a słodkimi wodami laguny z drugiej.
Pamiętam, że jedliśmy tam jaszczurkę i popijaliśmy mleczko prosto ze świeżego kokosa. Nie pamiętam natomiast, co powiedziała opiekunka, nim pozwoliła nam iść na plażę.
Ja pływakiem nie jestem. Po prawdzie, za wodą raczej nie przepadam. Nie wiem co mnie podkusiło, że poza dwoma rosłymi mężczyznami, ja jako jedyna kobieta postanowiłam również wejść do wody.
Moja masa ciała, nie przekraczała wtedy wagi 45 kg. Mój Mąż z masą dwukrotnie większą i trzeci śmiałek, na oko trzy razy cięższy ode mnie – bawili się w wodzie doskonale. Pozostałe trzy osoby patrzące z brzegu – również. Ja natomiast na oczach ich wszystkich walczyłam o życie! (Wiem, brzmi patetycznie.)
Wejście do wody, pływanie w pewnej odległości od brzegu – wyzwaniem nie było. Horror się zaczął, gdy z tej wody chciałam wyjść. Dzisiaj potrafię się z tego śmiać, ale wtedy byłam przerażona. I rozżalona na Męża, że ja z żywiołem walczyłam, posiniaczona i pokrwawiona z wody wyszłam, a On nadal w tych falach baraszkował, niczego nie świadomy.
Fala przy brzegu ma taką siłę, że ilekroć udało mi się wynurzyć z wody, za moment byłam ponownie powalana i zalewana wodą. Nie byłam w stanie się podnieść. Szorowało mną o piach i kamienie, płakałam ze strachu, ale nie byłam w stanie krzyczeć. Ludzie na brzegu albo myśleli, że się dobrze bawię, albo jak Mój Mąż (świeżo przecież zaślubiony) nie patrzyli w moim kierunku.
O sile uderzeń może świadczyć fakt, że mnie ta fala rozebrała, dosłownie. Miałam dwuczęściowy kostium. Majtki poszły w dół (brzmi dwuznacznie), stanik w górę, a ja nie dawałam rady tego poprawić. Później i tak już było mi wszystko jedno (chociaż palił mnie wstyd), bo nawet obrączkę z palca mi zmywało. Byłam wściekła, przerażona, zawstydzona i w…ona, na tych na brzegu, na Męża taplającego się w wodzie, na siebie, że do tej cholernej wody weszłam!
Nie wiem jak się w końcu wygramoliłam. Byłam porysowana, miałam pozdzieraną do krwi skórę, piach w każdym możliwym miejscu. Usiadłam na plaży i poryczałam się straszliwie, a wszyscy pozostali nadal świetnie się bawili.
Myślałam, że uduszę Mojego Męża (tak, tego świeżo zaślubionego), gdy rozbawiony wreszcie usiadł na piachu obok mnie. Jego też fale porządnie wybujały, skórę miał całą czerwoną, plecy porysowane, ale dla Niego to była świetna zabawa. Myślę, że do dnia dzisiejszego, nie zdaje sobie w pełni sprawy, że przynajmniej dla mnie ta kąpiel naprawdę mogła się źle skończyć.
U nas w przewodniku stoi jak byk „pływanie może być tutaj niebezpieczne”. Nie wiem czy wtedy tego nie doczytałam – dla mnie właśnie takie okazało się być.
Aby naszej podróży po Meksyku nie kończyć z wywindowaną adrenaliną, na koniec…
Laguna de Coyuca
Wielkie jezioro słodkowodne, które służyło za scenerię do takich filmów jak Tarzan czy Rambo II. Laguna de Coyuca ciągnie się przez 17 km, jest szeroka na 8 km, a jej głębokość dochodzi do 7 metrów. Pływaliśmy po niej łodzią, w płytszych miejscach mogliśmy zanurzyć się w wodzie.
Było cicho, spokojnie i sielsko, chociaż przewodnik książkowy twierdzi, że „lagunę okupują rybacy, narciarze wodni oraz cała masa różnych ptaków i innych zwierząt.” Narciarzy nie pamiętam, a cała reszta zupełnie mi nie przeszkadzała, powiedziałabym, że wręcz przeciwnie.?
To tyle z naszych meksykańskich wspomnień. To był jeden z naszych najdalszych i najdłuższych wyjazdów. Takie nadgryzanie świata – szalenie przyjemne. No, poza pływaniem w Pie de la Cuesta.
Ostatnio komentowane