Jakiś czas temu pokazywałam na blogu facebookowe wpisy Mojego Męża. Tym razem post wyszedł na tyle długi, że nie będzie kilku odcinków, tylko jeden, ale za to konkretny. Myślę, że idealnie wpisuje się w klimat, bo chyba u większości z Was za oknem zima i chyba nawet taka prawdziwa, zaśnieżona?
American Dream. Z Pamiętnika Imigranta.
Rozdział #27
Technologie grzewcze, czyli ciepło, cieplej…mróz!
W stanie Georgia panuje zima, która charakteryzuje się tym, że raz jest zimno, a raz nie.
Ponieważ nikt rozsądny nie będzie inwestował w piaskarko-solarki oraz etaty tzw. drogowców, władze stanowe przeciwstawiają zmiennej aurze determinację i hart ducha. Gdy tylko prognoza pogody napomknie coś o śniegu w ilościach przekraczających sześć płatków na stopę kwadratową, wszczynany jest alarm. Zamykane są szkoły, ośrodki zdrowia i inne placówki publiczne. Linie lotnicze kasują część lotów, a pracodawcy zalecają swoim ekipom ćwiczenie opcji „home office”. Nie inaczej było w ubiegłym tygodniu, w którym na wtorek zapowiedziano śniegowo-lodowy kataklizm.
Wtorkowy poranek przywitał okolice Atlanty słonecznym i prawie bezchmurnym niebem, atak zimy nastąpił między 12:00 a 12:03 czasu lokalnego, przy czym niektórzy mogli ten fakt przeoczyć. Ponieważ na ten dzień miałem zaplanowany wyjazd służbowy, uzbrojony w dodatkowy szalik udałem się pustą autostradą na pustawe lotnisko, z którego po przejściu pustawej bramki bezpieczeństwa poleciałem do Greensboro, gdzie w pustawym Avisie wynająłem pustawego Dodge’a.
W hotelowym pokoju temperatura okazała się znośna – za sprawą nawiewu, jednakowoż generującego przy okazji taką ilość decybeli, że wspomnienie ciągnika marki Ursus było jak najbardziej naturalne. Ponieważ nie miałem przy sobie zatyczek dousznych, postanowiłem Ursusa wyłączyć i poszedłem spać. Śniło mi się, jestem członkiem Klubu Morsa i biorę kąpiel w przerębli. W środku nocy Ursus musiał zaterkotać ponownie. W kolejnym hotelu było podobnie, przy czym nawiew ryczał jeszcze głośniej, zupełnie jakby Marriott rywalizował w tej dziedzinie z Hiltonem. Trzeci hotel charakteryzował się podobną alternatywą: albo głośno, albo zimno.
Projektant domu, który wynajmujemy, albo opuszczał lekcje fizyki, albo był zajęty wymianą miłosnych liścików z Jane z pierwszej ławki. Gdyby słuchał uważniej, dowiedziałby się, że nagrzane powietrze unosi się do góry, a w związku z tym umieszczanie termostatu na piętrze nie jest dobrym rozwiązaniem. Efektów tej genialnej myśli inżynieryjnej doświadczamy w sezonie zimowym na co dzień. Na dole jest zimno jak w psiarni, w związku z czym używany polarów i bielizny typu goretex. Natomiast na górze możemy paradować w kreacjach Victoria’s Secret. Ale też nie zawsze, bo termostat uruchamia nawiew zgodnie ze znanym tylko sobie (sztuczna inteligencja?) algorytmem. Rozmowa na ten temat z właścicielem domu jako żywo przypomina konwersację między dziadem a obrazem, znaną z przysłowia ludowego.
W biurze zimne powietrze dmucha na okrągło, toteż większość personelu (w tym również moja skromna osoba) używa elektrycznych „farelek” oraz wykorzystuje okazję do zaprezentowania kolekcji swetrów – to ostatnie ma inną zaletę praktyczną – na upartego można założyć niewyprasowaną koszulę.
Nad radykalnym unowocześnieniem technologii grzewczych pracują podobno Google, Apple, Tesla i NASA, które zawiązały w tym celu stosowne konsorcjum.
?Byle do wiosny.?
Ostatnio komentowane