To będzie szybki obrazkowy wpis. Na zdjęciach – Jamajka, tzn. jej resortowe fragmenty.
Z okazji 50. urodzin Męża, mieliśmy przez kilka dni powygrzewać się na jamajskim piasku. Mój pobyt przepadł, bo bez paszportu nie mogłam polecieć.
Chłopaki dali się namówić, aby przynajmniej Oni skorzystali z wykupionego wyjazdu i zaliczyli pierwszy w naszej rodzinnej historii – pobyt z opcją all-inclusive. W końcu 50 urodziny ma się tylko raz!
Najważniejsze, że Moi Trzej Mężczyźni, chociaż trochę odpoczęli, bo w tym roku nie mieliśmy żadnego wakacyjnego wyjazdu.
Cztery dni na Jamajce pewnie nie załatwiają sprawy, ale jak to mówi Igorek – to zawsze coś. A Chłopaki nawet zdążyli złapać trochę opalenizny.
Wyjazd był pod koniec listopada, ale przyznam, że nie miałam wtedy nastroju do blogowania. Ale wczoraj odebrałam z ambasady w Waszyngtonie mój nowiutki paszport i budzę się do życia! Przynajmniej nie grozi mi samotna końcówka roku, możemy całą rodziną wsiąść do samolotu do Polski.
W Polsce muszę ponownie przejść procedury wizowe, więc pod znakiem zapytania stoi wspólny powrót do USA, ale to mnie mniej przeraża niż samotne spędzenie urodzin, świąt i Nowego Roku.
Z tej radości dzielę się jamajskim słońcem i zaczynam zaciskać kciuki za sprawną obsługę w ambasadzie amerykańskiej i powrót w komplecie do domu w Stanach.
Ostatnio komentowane