Zastanawiałam się, czy nie dorobić do tej historii jakiejś ideologii lub chociaż legendy. W końcu to wyjazd w ramach mojego urodzinowego prezentu. Okrągłych urodzin i to z tą już poważniejszą cyfrą z przodu. Mogę np. powiedzieć, że dlatego Kuba, bo Mój Mąż mówi na mnie Kubuś. Właściwie Kubutek, Kubu lub Kubusiant. Ale źródło pochodzi od Kubusia, a przecież Kubuś powinien zobaczyć Kubę.
Prawda jest jednak taka, że zdecydowały – czas i polityka. Ponieważ Ameryka popuszcza pasa i łagodzi embargo nałożone na Kubę, kwestią czasu i to niedługiego są zmiany jakie nastąpią w tym kraju. A Kubę chciałam zobaczyć pozbawioną amerykańskiej sztuczności i blichtru. Bo z racji bliskości obu krajów pewne jest, że za jakiś czas ulica kubańska będzie wyglądała inaczej.
Izolacja Kuby i ustrój zaprowadzony przez Fidela Castro doprowadziły kraj do rozpaczliwego stanu. Zastanawiałam się, czy u nas mogło tak to wyglądać za czasów najgłębszego socjalizmu. Bieda, którą widać na każdym kroku jest porażająca. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale wydaje mi się, że „w ciepłych krajach” bardziej ją widać.
Inny klimat i inna kultura wyostrzają biedę. Nasz klimat zmusza nas do pewnych działań – nie możesz mieć okien bez szyb, a zimy nie przechodzisz klapkach. Im ostrzejszy klimat tym człowiek musi być bardziej zaradny, to się sprawdza nawet w dzisiejszych czasach. To oczywiście nie zmienia faktu, że trzeba mieć, chociaż minimalne pole do tego, aby tą zaradnością się wykazać.
I Kubańczycy się nią wykazują. Na różne sposoby i w różnym stylu, ale trzeba im przyznać, że jest to zupełnie inny styl niż np. w krajach arabskich. Nawet w Chinach częściej dało się odczuć, że ludzie kombinują w gorszym tego słowa znaczeniu. Kubańczycy mają w sobie pewien rodzaj szlachetności. Jak wszędzie zdarzają się wyjątki, ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam tylu uśmiechających się ludzi.
Nasz pobyt na Kubie był bardzo skrajny. Okropne warunki w hotelu z opcją all inclusive i pakietem VIP. Idealna pogoda, super plaża i zatęchłe leżaki pamiętające młodego Castro. Wielobarwna Hawana i kolorowy Trynidad z brudem mijanych wiosek, dziesiątkami ludzi stojących przy drogach i uśmiechem starszej pani czekającej na wizytę u lekarza.
Spędziliśmy na Kubie zbyt mało czasu, aby odkryć ten kraj, ale wystarczająco dużo, aby kolejny raz docenić miejsce i czas, w którym my możemy mieszkać i żyć. Bo chociaż lata 40 i 50 były dla Kuby okresem największej prosperity, to przecież świat poszedł naprzód. A piękno Kuby z tamtych lat już dawno pokrył nie tylko kurz, ale gruba warstwa brudu i nędzy. Jestem zdumiona i zauroczona, że nie sięgnęło to serc Kubańczyków.
Z racji pecha technologicznego, który dopadł nas nawet na Kubie, większość zdjęć zawartych w tym poście oglądacie dzięki uprzejmości mojego telefonu oraz zapałowi Mojego Męża.?
Na Kubę trafiliśmy ponownie pod koniec kwietnia 2019. Byliśmy tylko w Hawanie, za to spędziliśmy tam aż 3 dni, bo chcieliśmy w pełni nacieszyć się atmosferą tego niesamowitego miejsca.
Ostatnio komentowane