Niedawno byliśmy w Bazylei, w tamtejszym ZOO. A skoro padło słowo Bazylea – przypomniała mi się rozmowa, która miała miejsce parę lat temu, ale nadal mnie zdumiewa.
Odwoziliśmy naszego gościa na autobus, którym miał wrócić do Polski. Mieliśmy problemy z odnalezieniem miejsca, ponieważ w okolicy nie było niczego o podanej nazwie – Róża Wiatrów.
Chodziliśmy, pytaliśmy, w końcu trafiliśmy na Panią, która nam wyjaśniła, że stacja benzynowa, którą wskazywała nawigacja, rzeczywiście kiedyś się tak nazywała. Ufff… przynajmniej czekaliśmy, gdzie trzeba.
Ponieważ autobus bardzo się spóźniał, zadzwoniliśmy na numer widniejący na bilecie.
– Dzień dobry, chciałem zapytać, o której godzinie przyjedzie autobus, który miał wyjechać z Bazylei do Wrocławia? Ma już półgodziny opóźnienia.
– Ale my nie jeździmy do Bazylei.
– Jak to nie jeździcie, przecież ja mam wykupiony bilet u Państwa, mam go przed sobą.
– Tak… i co tam jest napisane, niech pan przeczyta…
– (…) Basel – Wrocław.
– No to trzeba czytać dokładnie, do Basel to my jeździmy…
Ok, nie jeżdżą do Bazylei, ale do Basel tak – może znajdziemy. 😉
– Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, jeżeli jednak autobus się nie pojawi? Gdzie mogę sprawdzić, czy połączenie nie zostało odwołane lub przełożone na inną godzinę?
– My o 18 zamykamy, ale mogę podać numer telefonu do biura.
– Dobrze, poproszę ten numer.
– 71……
– Dziękuję. A pod tym numerem, do której godziny ktoś jest?
– Jak to do której?!? Do 18!!!
Kto by pomyślał – wymagać od przewoźnika nazw miast, do których jeździ, w brzmieniu rodzimym (Basel) i polskim (Bazylea), bo o logicznym myśleniu – nie wspomnę.
Ostatnio komentowane