Z tego wpisu dowiesz się, czy warto odwiedzić Paso Robles. Miasteczko położone jest w południowo-zachodniej części stanu Kalifornia, w regionie winiarskim. Brzmi zachęcająco?
Gdy pod koniec sierpnia polecieliśmy do San Francisco, od razu zaplanowaliśmy, że jedną z atrakcji naszego pobytu będą winnice.
Dlatego w sobotę, wczesnym rankiem, po odebraniu samochodu z lotniska, ruszyliśmy w drogę do Paso Robles. Do przejechania mieliśmy 310 km. Nawigacja pokazywała, że trasę powinniśmy pokonać w 4 godziny, ale ponieważ był to Weekend Labor Day, trasa w wielu miejscach była zakorkowana i dojazd zabrał nam grubo ponad 4,5 godziny.
Do Paso Robles dotarliśmy w okolicach godziny drugiej, zaczęliśmy więc od lunchu. Wspominałam o nim w poście o San Francisco, ale ponieważ miejsce było fajne, obsługa bardzo miła, a jedzenie naprawdę bardzo dobre, jeszcze raz pochwalę: Piazza Del Pane – 1144 Pine St, Paso Robles, CA 93446.
Z tego, co pamiętam, restauracja w poniedziałki jest nieczynna, a we wtorki otwierana dopiero o 16. Ale to miejsce w centrum Paso Robles, więc w razie czego w pobliżu są także inne restauracje.
Downtown Paso Robles nie wyróżnia się niczym szczególnym. Przypomina inne małe amerykańskie miasteczka, które widywaliśmy, chociażby w trakcie naszej wakacyjnej podróży przez stany. Ale to nie dla samego Paso Robles, a dla otaczających go winnic przyjeżdża się w ten zakątek stanu Kalifornia.
Nas tego dnia bardzo gonił czas, bo poza winnicami mieliśmy także zaplanowany przejazd California State Route 1. Dlatego zdecydowaliśmy się tylko na jedną winnicę. Nasz wybór padł na winnice i winiarnie Daou – 2777 Hidden Mountain Rd, Paso Robles, CA 93446. To 15 minut jazdy samochodem z centrum Paso Robles.
Winnice i winiarnie DAOU
Już sam dojazd na górę Daou, gdzie znajdują się winnice, wprawił mnie w dobry nastrój. Okolica przypominała mi Włochy i Grecję. Powiew europejskich klimatów, tak daleko od Europy, mają na mnie pozytywny wpływ.
Tego dnia mieliśmy jeszcze do przejechania kolejnych 340 km, dlatego nie braliśmy udziału w degustacji win. Wjechaliśmy na wzgórze, gdzie pokierowano nas na parking. Tam czekał elegancki busik, który wozi turystów do i z winiarni. Nie płaciliśmy, ani za przewóz, ani za wstęp. Prawdę mówiąc, minęliśmy kolejkę oczekujących i zwyczajnie weszliśmy na teren winiarni.
Teren wokół budynku i samo wnętrze są bardzo ładnie zagospodarowane. Bardzo podobał nam się klimat tego miejsca i chętnie bym tam wróciła. Najlepiej w momencie pełnego rozkwitu lawendy, bo teraz było już po sezonie. To może być duża przyjemność, kosztować lokalnych win w tak przyjemnych okolicznościach przyrody.
Natomiast same winnice trochę mnie rozczarowały. Może widok francuskich i włoskich winnic zbyt mocno utkwił mi w pamięci i wysoko zawiesza poprzeczkę. Możliwe, że to miejsce dopiero rozkwita, a może chodzi o czas, w którym tam trafiliśmy. Ale muszę przyznać, że i tak to jedno z fajniejszych miejsc, jakie do tej pory widziałam w Stanach Zjednoczonych.
Może to była dziwna wizyta w winnicach, bo bez degustacji wina, ale przecież zawsze można tam wrócić.
My tego dnia mieliśmy do przejechania jeszcze sporo kilometrów, ale widoki na trasie California State Route 1 warte są każdego odmówionego kieliszka wina.
Ostatnio komentowane