Fragmentator nie jest blogiem podróżniczym, ale można na nim odnaleźć podróżnicze akcenty. Ponieważ bardzo spodobały mi się podróżnicze podsumowania na jakie trafiałam w internecie, pomyślałam, że zrobię coś podobnego u siebie. W końcu podsumowania roku, to jeden z obowiązkowych wpisów na blogu.?
Wiecie co taki bilans mi dał? Jeszcze mocniej mi uświadomił, jak dużo mam szczęścia. Może się wydawać, że jako kura domowa (nie cierpię tego określenia), tylko siedzę w domu i podtrzymuję płomień w ognisku rozpalonym na środku salonu. Oczywiście, że tak, ale…
Ale czasami delikatnie wygaszam palenisko i ruszam w świat. U boku Męża lub z całą rodziną. Na dzień, weekend, a czasami na dłużej. Bez względu na długość wyjazdu, ten czas zazwyczaj jest intensywny. Chociaż nie mogę powiedzieć, że wykorzystujemy go maksymalnie. Nie w sensie zwiedzania. Najważniejsza jest równowaga.
Lubię kiedy mamy czas na spacer, okrywanie nowego miejsca, ale równie ważny jest odpoczynek, relaks i po prostu bycie razem. Można powiedzieć, że odkrywamy świat w tempie modnego dziś slow. To się chyba trochę kłóci z pojęciem zwiedzania i zdobywania świata. Dlatego ja zawsze powtarzałam, że my świat nadgryzamy.
Blog podróżniczy, który kiedyś prowadziłam nosił nazwę „Podróże nadgryzione”, bo nie śmiem twierdzić, że np. poznałam Kubę czy Argentynę spędzając tam średnio po 5 dni. Tym bardziej, nie powiem, że znam Kanadę czy Urugwaj, w których mój pobyt łatwiej przeliczyć na godziny niż doby.
Ale i tak jestem wdzięczna i cieszę się każdą godziną, jaką dane mi było spędzić w innym kraju. Bo nawet taka jedna godzina potrafi być inspirująca, odkrywcza i pasjonująca. Z pewnością to zupełnie inna godzina, od tej spędzonej na kanapie w domu, a takich ostatnio mam najwięcej.
Nie wiem czy nadal zrzucać winę na zimowe odrętwienie, czy czas się przed sobą przyznać, że lubię jedno i drugie. Cieszy mnie spokojne popołudnie w naszym salonie oraz dreszczyk emocji przy przekraczaniu granicy nowego kraju. Uwielbiam nasz dom, cieszy mnie każdy do niego powrót, co nie przeszkadza mi cieszyć się i doceniać momenty, w których mogę za nim potęsknić.
W roku 2015 stanęłam na ziemi 19 krajów. Nie zaliczę w to Kosowa, do którego owszem wjechaliśmy, ale zaraz zostaliśmy zawróceni z powodu braku paszportów, które zostały w hotelu. Wliczam za to Polskę, którą odwiedzaliśmy kilkukrotnie, bo przecież to Szwajcaria jest naszą bazą wypadową. Pozostałe kraje to: Argentyna, Brazylia, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Francja, Grecja, Izrael, Kanada, Kuba, Macedonia, Niemcy, Palestyna, Serbia, Słowacja, Słowenia, Urugwaj, Włochy.
Co było największą niespodzianką? Oczywiście Kuba. Gdzie było najpiękniej? Nad wodospadami Iguazu (Brazylia, Argentyna) i nad Morzem Martwym (Izrael). Co mnie najbardziej rozczarowało? Grecja. Bardzo za nią tęskniłam, ale Półwysep Chalcydycki niczym nas nie zachwycił. Najmniej bezpiecznie czułam się w Palestynie. Urugwaj zapamiętam głównie z powodu zgubienia tam telefonu. Gdzie bym chętnie wróciła? Do Brazylii. Gdzie mnie nie ciągnie? Do Serbii.
Czy któreś z tych miejsc szczególnie bym poleciła? Mam słabość do Kuby i uważam, że to dobry czas, aby odwiedzić ten kraj. Brazylia i Argentyna to świetne kierunki z zachwycającą przyrodą i wyśmienitą kuchnią. Jednak chyba największe wrażenie wywarł na mnie Izrael. Bogactwo historii, niesamowita aura i imponujące krajobrazy.
Każde z tych miejsce oferowało i zachwycało czymś innym i każde z nich warte było nadgryzienia. I wspomnień, w których mogę się rozpływać, siedząc na naszej kanapie.☺️
A Wy co wspominacie siedząc na swoich kanapach? Jakie miejsce (nie koniecznie gdzieś daleko, czy w obcym kraju) wywarło na Was największe wrażenie w 2015 roku?
Ostatnio komentowane