Dzisiaj rozpoczęła się kalendarzowa jesień. W nocy padało, ranek przywitał nas temperaturą w okolicy 7 stopni, ale wraz z kolejną godziną pogoda stawała się łaskawsza, a ja nabierałam energii do działania.
Pierwsze wyzwanie jakie w zeszłym tygodniu postawiła przed nami Ula, polegało na opisaniu swojego miejsca pracy blogowej. Wtedy pisałam, że bez względu na to, gdzie zaczynam myśleć lub pisać, zawsze ostatecznie muszę wylądować w swoim kącie.
Ponieważ lubię duże monitory, nie pracuję na laptopie. Siadam do komputera stacjonarnego, który stoi w kącie jednego z pokoi. Kącik jest całkiem sympatyczny, ale ma jeden olbrzymi mankament, nie dociera tam naturalne światło. Teoretycznie nie spędzam tam dużo czasu, ponieważ moim podstawowym narzędziem z dostępem do internetu jest tablet. Na nim czytam, komentuję, a nawet piszę dłuższe teksty. Jednak gdy zabieram się do rzeczy „na poważnie”, siadam do dużego ekranu.
Jesień i coraz krótsze dni sprawią, że będę zwalniała obroty. Oznacza to, że zacznę więcej czasu spędzać w domu, również przed komputerem. A skoro tak, to postanowiłam to sobie umilić.
Robię to góra dwa razy w roku… Właśnie koło jesieni i wczesną wiosną, gdy przyroda budzi się na nowo. Zimą nie, bo wraz z początkiem grudnia lubię czuć świąteczną atmosferę. Latem tego nie potrzebuję, bo co innego mnie zaprząta. Ale jesień – jesień jest odpowiednia. Lubię łapać ostatnie promienie słońca. Patrzeć na drzewa, które jeszcze nie stoją nagusieńkie. Z mojego kąta tego nie zrobię. Dlatego dwa razy w roku przenoszę manele i siadam tutaj – przecież nie mogę marnować inspirującego widoku.
Siedzenie tu nie jest zbyt praktyczne. To salon, centrum życia Naszej Rodziny. Wszystko widzę, słyszę, ja jestem na widoku. Ale muszę naładować baterie. Muszę zyskać energię na późniejsze przezimowanie w kącie. A po zimie – byle do wiosny.
Wtedy wraz z pierwszymi oznakami zieleni, wychodzę z kąta i sycę oczy kiełkującą zielenią. Latem? Latem mam tyle energii, że starcza mi jej nawet na ciemny kąt.
Zatem od dzisiaj moje miejsce pracy blogowej wygląda tak:
Oczywiście towarzyszą mi też bardziej tradycyjne narzędzia pracy. O swojej słabości do kalendarzy i notesów wspominałam w trakcie trwania wyzwania, a w komentarzach przyznawałam się do tego, że mi także musi towarzyszyć gorąca herbata.
Nie wspominałam za to nigdzie, że uwielbiam trawy. Jesienią obowiązkowo te czerwone. Dlatego wszystko mam ustawione tak, aby było praktycznie (w zasięgu ręki)
i przyjemnie (w zasięgu wzroku).
Ja dzisiaj swoją energię wykorzystałam na przeprowadzkę.
A Wam jak minął pierwszy dzień jesieni?
Ostatnio komentowane