Za jeden z największych plusów mieszkania w Szwajcarii zawsze uznawałam położenie tego małego kraju. Bliskość Francji, Włoch oraz Niemiec wykorzystywaliśmy bardzo często, pandemia wszystko zmieniła.
Od powrotu z USA, w lipcu tego roku, poza granice Szwajcarii wybrałam się dwa razy. Dwa razy pojechałam samochodem do Polski. Poza tym nie ruszałam się nigdzie.
Gdy w grudniu ze Stanów przyleciał Mój Mąż, byłam już tak bardzo zmęczona ograniczeniami i brakiem możliwości swobodnego podróżowania, że w pierwszy możliwy weekend (po dobrowolnym okresie kwarantanny) wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy w drogę.
Kierunek – Włochy! No może niedokładnie. Postanowiliśmy nie podejmować ryzyka i zdecydowaliśmy, że nie będziemy przekraczali granicy. Pozostaliśmy w Szwajcarii, ale za to we włoskich klimatach. Weekend spędziliśmy w kantonie Ticino (Tessyn).
W samo południe, w sobotę dotarliśmy do Lugano. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak szybko pokonaliśmy tunel Gotarda. Na całej trasie ruch był niewielki – to chyba jedyny plus pandemii, która spowodowała ograniczenia w ruchu turystycznym.
Lunch jedliśmy na starówce, a kolację w hotelowej restauracji Flamel. Potrawy podane w wyszukany sposób, smakowały całkiem ok. My tego wieczoru świętowaliśmy, więc taka oprawa idealnie do tego pasowała, ale w innych okolicznościach pewnie byśmy tego miejsca nie wybrali. Atutem restauracji hotelowych jest także to, że w czasie pandemii to jedyne miejsca otwarte dłużej.
Sam hotel jest świeżo po renowacji. Wszystko lśniło czystością i nowością. Budynek stoi w samym centrum Lugano, tuż obok przystanku tramwaju, który dojeżdża na dworzec główny. Hotel LUGANODANTE ma własny parking, obsługa była uśmiechnięta i miła. Śniadanie smaczne i bardzo bogate. To był bardzo przyjemny pobyt.
Następnego dnia rano ruszyliśmy w stronę Ascony. Pogoda była idealna. Niedzielny poranek sprawił, że miasteczko było bardzo ciche, a uliczki wyludnione. Lugano swoim klimatem przypomina mi włoskie Como. Ascona jest mniejsza, jak dla mnie bardziej malownicza. To idealne miejsce na powolny spacer i kawę pitą z widokiem na jezioro Maggiore.
Ciekawostka: Ascona jest najniżej położonym miastem w Szwajcarii (196 m n.p.m.).
Obiad zaplanowaliśmy w Bellinzonie, ale wcześniej postanowiliśmy pojechać na zaporę Verzasca. Stanięcie na szczycie zapory robi wrażenie, nie mówiąc o skoku na bungee z platformy, która znajduje się ponad krawędzią budowli. Daję słowo, że patrzenie w dół ściany tamy, przy wtórze przeboju Golden Eye znacząco podbija wrażenia.
Ciekawostka: na zaporze Verzasca nakręcono scenę otwarcia filmu „GoldenEye”, w której James Bond skacze na linie tuż przy ścianie tamy.
Będąc w okolicy warto pokonać krętą drogę, aby zobaczyć zaporę oraz malowniczą okolicę, w której ją wzniesiono. Nieopodal znajdują się maleńkie miasteczka: San Bartolomeo (6632 Vogorno) oraz Lavertezzo z kamiennym mostem Ponte dei Salti.
Bellinzona to stolica kantonu Ticino. Panoramę miasteczka zdobią aż trzy zamki. Te średniowieczne fortyfikacje należą do najlepiej zachowanych w Szwajcarii i od 2000 roku znajdują się na Liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Starówka miasta jest niewielka, ale ładna. Osobiście uważam, że największymi atutami Bellinzony są zamki oraz panoramy jakie można podziwiać z zamkowych murów. Warto wybrać się chociaż na jeden z nich.
W Bellinzonie zjedliśmy obiad. Restauracja Locanda Ticinese przy Via Orico 3, 6500 Bellinzona to przykład dobrej, prostej włoskiej kuchni. Gnocchi al gorgonzola, które tam jadłam, były wyśmienite. To mój fetysz wśród włoskich smaków, więc poprzeczkę zawieszam naprawdę wysoko. Na gnocchi w Locanda Ticinese jeszcze kiedyś wrócę.
To był cudowny weekend we włoskich klimatach bez wyjeżdżania ze Szwajcarii, niewątpliwa zaleta w czasach pandemii. Ale Ticino warto odwiedzić bez względu na okoliczności.
Ostatnio komentowane