Wyjazd do Singapuru był pomysłem spontanicznym. Spontanicznym w naszym tego słowa znaczeniu, bo jednak posiadając dzieci, a nie mając na miejscu wsparcia – spontaniczność bywa mocno ograniczona. Szczególnie jeżeli nie chce się (lub nie może) wspomnianych dzieci zabrać ze sobą.
Nasza spontaniczność wymaga sporej gimnastyki logistycznej, w tym najważniejszej – sprowadzić z Polski opiekę dla chłopców. Najlepiej w postaci babci i dziadka, gdyż jako tandem najlepiej dają sobie tutaj radę. Gdy wszystko zostało omówione, zaklepane, nauczyciele powiadomieni, spiżarnia uzupełniona, a wszystkie boarding passy wydrukowane – mogłam już tylko czekać na dzień wylotu.
Uzbrojona w lekturę oraz listę Singapur must-see byłam gotowa do boju. Dwie sprawy burzyły jednak mój spokój ducha…
Po pierwsze – jak przetrwam dwunastogodzinny lot.
Po drugie – co to będzie, jak mnie w Singapurze aresztują!!!
Szwajcaria przez niektórych nazywana jest państwem policyjnym, co jest krzywdzące, bo tak naprawdę policja sama z siebie nie wściubia nosa w życie obywateli. Natomiast prawdą jest, że prędzej to jakiś obywatel, wkurzony lub zaniepokojony postawą innego osobnika, może wspomnianą policję poprosić o interwencję. Zazwyczaj w słusznej, a nawet szlachetnej sprawie.
Jednak po 10 latach życia tutaj, najprawdopodobniej przywykłam do takiego stanu rzeczy, bo nigdy snu z powiek mi to nie spędzało. Wręcz przeciwnie – porządek sobie chwalę, a jasność reguł chyba jeszcze bardziej.
Jednak świadomość, że wyjeżdżam do kraju, w którym obowiązuje kara śmierci, żucie gumy jest przestępstwem, a kara chłosty nie wyszła z mody – jakoś dziwnie mnie nie nastrajała. Chyba naoglądałam się za dużo filmów…
Oczami wyobraźni widziałam jak ktoś podrzuca mi narkotyki do walizki, lub w najlepszym razie, celnik znajduje gumę do żucia, o której (przysięgam!) zapomniałam.
Gdy strażnik graniczny (w postaci kobiecej) gestem zezwolił na wkroczenia na singapurską ziemię, z pewną nieśmiałością zaczęłam pośród ludzi wyglądać podejrzanie wyglądających osobników. Bo ktoś tego porządku i przestrzegania reguł musi przecież pilnować. Samej już egzekucji wolałam sobie nie wyobrażać.
I chociaż oczywiście trochę sobie żartuję i ubarwiam, to jednak naprawdę myślałam, że świadomość różnych zakazów i kar, będzie mi podczas pobytu w Singapurze ciążyć. Jeżeli nie ciążyć to przynajmniej ograniczać.
Okazuje się jednak, że bez żucia gumy spokojnie obejść się można. Kanapki w metrze nie musisz zjadać, a jak gardła napojem nie przepłuczesz podczas jazdy, to też z wycieńczenia nie padniesz.
Mimo to część zakazów jakie widziałam np. w taksówkach lub sklepach była tak zaskakująca, że sama już nie wiem, czy Singapurczycy sami z siebie się śmieją, czy jednak w 100% temat poważnie traktują. Szkoda, że z większą śmiałością nie łapałam za komórkę, może byśmy wspólnymi siłami te symbole rozszyfrowali.
Moje doświadczenie pokazało, że Singapur nie jest bardziej policyjny od kraju w którym nam przyszło mieszkać. Singapurskie zakazy czy nakazy nie są aż tak wszechobecne i ograniczające jak się obawiałam. Chociaż kara chłosty czy kara śmierci naprawdę jest przewidziana, a ta pierwsza podobno wcale nie rzadko stosowana. Ale gdyby Szwajcaria zakaz żucia gumy wprowadziła, wcale bym jej tego za złe nie miała.
Mój ulubiony singapurski zakaz, a raczej prośba, to ta dotycząca mostu. Oczywiście wszyscy najpierw przystawali i przeliczali osoby, które już kroczyły mostem. A z widocznych na zdjęciach oznaczeń, ciekawi mnie ten przekreślony byk???
Wspomnę jeszcze o dwóch rzeczach.
・Gdy kupowałam leki w aptece musiałam okazać paszport oraz podać numer telefonu.
・Przed przekroczeniem granicy trzeba wypełnić kwestionariusz (rozdawany np. w samolocie, dostępny w punktach granicznych), w którym podajemy m.in. dane osobowe, długość i adres pobytu. Urzędnik zostawia dla nas mały odcinek, który należy zatrzymać i okazać gdy opuszczamy Singapur.
Polecam również posty o zwiedzaniu Singapuru:
Ostatnio komentowane